Odnalezione w pracowni
Janusza Trzebiatowskiego znam od wielu lat (od ilu – nie powiem; wszak kobiety aż tak dugo nie żyją…) i przez cały ten szmat czasu patrzę na sztukę i na człowieka. Spotkanie ze sztuką Trzebiatowskiego było dużym przeżyciem, spotkanie z jej autorem dostarczyło kolejnych emocji, takich jakie towarzyszą zderzeniem z niepowszednią, bogatą osobowością.
Malarz, rzeźbiarz – twórca medali, a niekiedy monumentalnych form i aranżacji przestrzennych, rysownik, autor plakatów, scenograf, a także podróżnik, kolekcjoner przedmiotów osobliwych, człowiek mający (i realizujący) rozmaite szalone pomysły. Takie przypadki zdarzają się, z tym jednakże zastrzeżeniem, że rzadko, a nawet jeszcze rzadziej owocują sukcesami na szystkich obszarach aktywności. Trzebiatowski należy do tych wyjątków. Pozostaje tylko uwierzyć, że udało mu się rozciągnąć dobę do 48 godzin. Nie wiadomo jak, ale efekty są widoczne; obok materialnego z natury dorobku twórczego liczonego w eilu tysiącach prac są zrealizowane przedsięwziącia tak jak choćby Muzeum Sztuki Wspólczesnej w Chojnicach, które Trzebiatowski wymyślił i wyposażył w dobre prace uznanych artystów nie mając na ten cel nawet symbolicznej złotówki, Tych, którzy Trzebiatowskiego znają dłużej jakoś to nie zdziwiło…
Pozostańmy jednak przy szuce. Jeżli poezja ze swoją odrębną materią zdaje się być czymś osobnym, to pozostałe dziedziny tworzą światy równoległe. Równoległe, ale niekoniecznie przenikające się. Przeciwnie; każdy z tych obszarów ma własne prawa, możliwości i ograniczenia. Zdumiewające może być nie szaleńswto artysty mierzącego się z tą wielością obszarów, ale to że suma ograniczeń zdaje się uskrzydlać; twórcę – być może, dzieło – z pewnością. Sprawdza to publiczość na każdej wystawie, a takich okazji jest sporo.
Trzebiatowski nigdy nie tworzył i nie tworzy „do szuflady”. Wszystko co powstaje w jego pracowni jest tam, gdzie ma być: scenografia – na scenie (klania się nowohucki Teatr Ludowy), wiersze – w tomikach (14 wydanych drukiem), obrazy, rysunki, medale – na ścianach galerii (ponad 200 wystaw indywidualnych, parę ekspozycji stałych, udział w przeszło 500 prezentacjach zbiorowych), w zbiorach muzealnych (ponad 100 muzeów i instytucji o zbliżonym charakterze na całym świecie) i w kolekcjach prywatnych co do których liczby i adresów sam autor autor gubi pewność.
Malarski i medalierski dorobek Trzebiatowskiego jest bardzo dobrze udokumentowany: katalogi z wystaw, albumy prezentujące poszczególne cykle i okresy, filmy. Czy przy tak wyjątkowo bogatej w naszych warunkach dokuemntacji i przy ogromnym ruchu wystawienniczym co i raz „wietrzącym” pracownię do czysta mogło coś pozostać niezauważone? Czy można „zgubić” w pracowni dwa – trzy dziesiątki dobrych obrazów? Jak widać – i to jest możliwe. Trzebiatowski zestawił ostatnio grupę bardzo interesujących obrazów, głównie z lat osiemdziesiątych, które dotąd nie były pokazywane, ani reprodukowane. Teraz będą miały swój debiut po latach.
Jak ogląda się „Formy biologiczne” z dystansu czasu jaki minął od ich powstania? Przede wszystkim z satysfakcją zawsze towarzyszącą spotkaniom z dobrym malarstwem. Nic w tym dziwnego: stworzył je artysta dojrzały, w pełni świadomy malarskich środków, dysponujący wirtuozerią techniczną. Czy wnoszą coś całkowicie nowego w naszą wiedzę o malarstwie Janusza Trzebiatowskiego? Twórczość artysty z ostatnich dwóch dekad XX wieku jest znana i raczej pamiętana. Powód dla którego ta grupa obrazów jawi się jako ważna jest inny: znajdziemy tu nie pierwszy wprawdzie, ale istotny zapis drogi artysty ku syntezie.
Wychodząc od aktu – uproszczonego, ale jeszcze czytelnego – artysta prowadzi nas, etap po etapie, swoimi drogami syntezy. Przygląda się formie pod wszystkimi kątami, rozpoznaje możliwości jakie stwarza, określa indywidualność detali, podejmuje próby oddzielenia ich od tego co wspólne, a co tworzy istotę biologii czyli życia. To fascynujący malarski zapis ciągu myślenia.
W sztuce Trzebiatowskiego – bez względu na to, do której z jej dziedzin zagospodarowanych przez artystę zechceny się odwołać – nie ma przypadków. Zawsze (a w malarstwie szczególnie) rządzi u niego ścisła matematyczna logika. Nie czyni to obrazu ascetycznym. To malarstwo olśniewa blaskiem światła , temperaturami i niuansami koloru wydobywanymi laserunkiem, impastem którego sposoby zastosowania możemy, za sprawą Trzebiatowskiego, odkrywać na nowo. Środki jakimi posługuje się artysta należą do malarskiego aresenału dawnych mistrzów. Formuła jego malarstwa to wiek XX. Sumuje się to w obrazy nie starzejące się, takie, dla których dwadzieścia czy trzydzieści lat to bagatela; one patrzą dalej. „Formy biologiczne” są tego doskonałym przykładem.
JOLANTA ANTECKA